Prowincje bywają w Stanach Zjednoczonych czasem prowincjonalne tylko z nazwy.
O i ile prawdziwe ghost towns istnieją i nikt w nich nie mieszka,
w innych z kolei dzień spędzany jest na zabijaniu czasu
(podsłyszałam wymianę zdań
dwóch przypadkiem spotkanych na ulicy mężczyzn w jednym z miasteczek południa:
jeden zapytał drugiego, co robi, na co tamten odparł: "Just killing time".),
to są również miasteczka, które można wręcz nazwać wielkoświatowymi,
mimo że ulice w nich dwie na krzyż i mieszkańców liczy się w setkach, a nie tysiącach.
Takim miasteczkiem, położonym na zachodnim wybrzeżu Pacyfiku, cztery godziny drogi na północ od San Francisco, jest kalifornijskie Mendocino. Stanowi enklawę artystów i literatów i jest świetnym miejscem na weekendowe wypady z San Francisco właśnie (bo czymże są cztery godziny jazdy dla Amerykanów?). Miasteczko, nazwane ku czci Antonia de Mendozy, XVI-wiecznego wicekróla Nowej Hiszpanii i Peru, powstało dopiero niespełna 160 lat temu, więc jest jeszcze młodym tworem, ale jakże uroczym. Z początku stanowiło osadę drwali, ale wraz z upadkiem gospodarki w latach 1940-tych opustoszało i mogło podzielić los innych miasteczek, zapomnianych i powoli rozpadających się w proch. Mogło, ale na szczęscie odkryli je kilkadziesiąt lat temu kalifornijscy artyści i przygarnęli je sobie jak przygarnia się kota zziębniętego i miauczącego przed domem. Ot, i tyle historii.
Mendocino może poszczycić się
własnymi festiwalami muzycznym i filmowym, j
ednym z najstarszych, bez przerwy 'używanym' kościołem prezbiteriańskim,
a także kolorową światynią taoistyczną Kwan Tai z 1854 roku
(podobno ok. 1860 roku żyło tu pół tysiąca Chińczyków).
Teraz tradycje azjatyckie podtrzymywane są
w formie corocznej przyjacielskiej wymiany uczniów
z siostrzanego miasteczka Miasa w okolicy Nagano w Japonii.
Średnia wieku wśród mieszkańców Mendocino to 51 lat, i to widać.
To nie jest miasteczko z klubami i barami dla młodych,
to raczej miejsce, do którego przyjeżdża się wypocząć
(podobno bardzo popularne bywają tam warsztaty literackie),
a jeśli się tu mieszka, to znaczy, że ceni się jakość i piękno życia.
Bo też mieszka się w Mendocino naprawdę ładnie.
Rankiem bierze się psa i idzie na długi spacer nad morzem, wśród skał,
wieczorem z kolei podziwia się zachód słońca
na łąkach usianych żółtymi i fioletowymi kwiatkami, pozwalając psu buszować w trawach.
W strategicznym miejscu, skąd widok na morze i skały najbardziej czarujący,
ustawiona jest drewniana ławeczka z oparciem i zadaszeniem,
by przytulać się do ukochanego, kontemplując mistykę natury
będąc w razie czego osłoniętym przed deszczem.
Z przyjaciółmi spotyka się w kawiarni/barze przytulnego hotelu,
jedynego z prawdziwego zdarzenia w miasteczku
(jest tu jeszcze kilka typowych Bed & Breakfast, ale prawdziwy hotel tylko jeden),
bądź w malutkich, strategicznie ulokowanych kawiarniach.
Galerie z lokalną sztuką, kilka butików i przede wszystkim księgarnia,
nadają szyk dwóm reprezentacyjnym ulicom.
Szczególnie księgarnia godna jest uwagi.
Otwarta do dwudziestej pierwszej,
czyli znacznie dłużej niż wszystkie miejsca w miasteczku
oprócz hotelowej kawiarni, stanowi centrum kulturalne.
Dochodzące z niej światło przyciągnęło nas do niej jak muchy na lep.
Wybór książek taki,
że nie powstydziłaby się żadna niezależna księgarnia nowojorska czy londyńska.
Jak zawsze w takich lokalnych centrach książkowych
bogaty wybór literatury na temat danego regionu,
a także książek pisanych przez lokalnych autorów
z akcją dziejącą się właśnie w tym miasteczku.
Wyjeżdżając już z miasteczka mieliśmy dobrą zabawę,
próbując wpasować wszystkich naszych przyjaciół do takiej małej enklawy.
Kto czym by się zajmował, gdyby przyszło mu żyć z nami w Mendocino?
Mendocino wystąpiło w wielu filmach,
nawet tak znanych jak "Na wschód od Edenu" z Jamesem Deanem,
jednak największą popularność przyniósł mu serial "Murder, She Wrote"
(wszystkie, poza dziewięcioma, 264 odcinki kręcone były tutaj),
pokazywany w telewizji od 1984 do 1996 roku
(przyznam szczerze, że ja o tym serialu nigdy nie słyszałam).
Wielu mieszkańców zagrało role statystów,
niektórym poszczęściło się i dostali także kwestie mówione.
Nawet dziś widać dumę w eksponowaniu miejsc,
które pojawiły się w serialu i które tym samym zyskały sławę na skalę narodową.
Na szczęście turyści nie zjeżdżają tłumnie do Mendocino,
przynajmniej nie wtedy, gdy my tam byliśmy.
Podobno latem jest nieco inaczej, ale i tak to miasteczko preferowane jest
przez rodziny z dziećmi lub osoby ceniące sobie samotność i spokój.
Jedno popołudnie spędzone na chwytaniu
ciepłego, morskiego wiatru we włosy
potrafi naładować energią na kilka następnych dni
i nasycić oczy bezkresną przestrzenią odbijającego słońce oceanu.
A gdy znudzi się małe Mendocino, gdy wołają Hatifnaty,
gdy jednak dwie ulice wydają nam się o dwie za dużo,
można wybrać się do położonej w pobliżu, na zupełnym uboczu
latarni morskiej Point Arena i poudawać,
że jest się członkiem rodziny Muminków i chce się sprawdzić,
czy kwiatki będą rosły na piasku lub skałach.
tekst i zdjęcia: Kamila Kunda
autorka bloga "
Chihiro o świecie"